banner1

Niezapomniane przeżycie. Historia spotkań Jana Pawła II i Ojca Pio

Ojciec Pio i Jan Paweł II. Prosty zakonnik, „który potrafi tylko się modlić” i wielki papież, który zmienił oblicze Kościoła i świata. Ich drogi spotkały się kilka razy. Dla Karola Wojtyły było to niezapomniane przeżycie.

 Spotkanie owiane legendą

12047065 826820967416244 5810049035946353182 nMłody, dwudziestoośmioletni ksiądz Karol Wojtyła, wyświęcony ledwie półtora roku wcześniej w Krakowie, teraz student Papieskiego Międzynarodowego Atheneum Angelicum, z dopiero co obronionym licencjatem i otwartym przewodem doktorskim, jedzie z Rzymu do Foggii, by potem dostać się do odległego o 40 km San Giovanni Rotondo, gdzie żyje słynny kapucyn, mistyk, stygmatyk, o którym mówią całe Włochy. Towarzyszy mu o trzy lata młodszy kolega z Polski, wówczas jeszcze kleryk, ks. Stanisław Starowieyski.

Do San Giovanni Rotondo, o którym niejedno już w Rzymie słyszeli, wybrali się w kwietniu 1948 roku, w poświątecznym tygodniu, wolnym od zajęć na uczelni. Zaraz po przyjeździe mieli okazję po raz pierwszy spotkać Ojca Pio po wieczornym nabożeństwie. „I wtedy mogłem zamienić z nim kilka słów” – napisze Wojtyła. Na nocleg nie musieli iść daleko – gościnę znaleźli naprzeciw kapucyńskiego kościoła, w domu Marii Basilio, duchowej córki Ojca Pio, która wynajmowała pielgrzymom pokoje. Mogli więc jeszcze przed nocą obserwować to, co się dzieje na placu, poczuć atmosferę tego miejsca, w którym po latach wojny odradzał się ruch pielgrzymkowy z wszystkimi jego zaletami i wadami. Mogli obserwować tłum wiernych, który wielką falą wypłynął z kościoła i kłębił się wśród straganów z dewocjonaliami i zdjęciami Stygmatyka. Mogli patrzeć na setki jego czcicieli koczujących całą noc przed klasztorem. Słyszeli ich śpiewy i okrzyki, widzieli, jak wpatrują się w okno na piętrze z nadzieją, że jeszcze raz, choćby na chwilę, on się w nim pojawi. Trwało to długo, do późnych godzin, aż Ojciec Pio wreszcie ukazał się w oknie, aby pobłogosławić pielgrzymów i powiedzieć przez megafon „Buona notte”...

Następnego dnia wczesnym rankiem księża Wojtyła i Starowieyski znów pojawili się w kościele, by uczestniczyć w odprawianej przez Ojca Pio Eucharystii, która – jak napisał we wspomnieniu Jan Paweł II – „trwała długo i w czasie której widziało się na Jego twarzy, że On głęboko cierpi. Widziałem Jego ręce sprawujące Eucharystię – miejsca stygmatów były przesłonięte czarną przepaską, to pozostało dla mnie jako niezapomniane przeżycie”. Obraz Stygmatyka pozostał w nim na zawsze: „To pierwsze spotkanie uważam za najważniejsze i za nie w szczególny sposób dziękuję Opatrzności”.

Po każdej Mszy Świętej Ojciec Pio spowiadał w zakrystii mężczyzn. Również ksiądz Wojtyła uklęknął przed nim, by wyznać grzechy. „Przy spowiedzi Ojciec Pio okazał się spowiednikiem mającym proste, jasne rozeznanie i do penitenta odnosił się  z wielką miłością” – wspominał po latach.

Spowiedź przyszłego papieża u mistyka, który czytał w myślach, jak zresztą całe ich spotkanie w 1948 roku, rozpalały wyobraźnię wielu i były pożywką dla przeróżnych domysłów. Kilka dni po pamiętnym 13 maja 1981 roku prasę włoską obiegła plotka, jakoby podczas tej rozmowy Ojciec Pio przepowiedział Karolowi Wojtyle pontyfikat i męczeństwo. Informację taką podał nawet oficjalny biuletyn włoskich kapucynów. Na pierwszych stronach gazet pojawiły się nagłówki: „Będziesz Papieżem we krwi – powiedział mu Ojciec Pio”, „Przepowiednia Ojca Pio na temat zamachu na Wojtyłę”, „Ojciec Pio do Wojtyły: będziesz Papieżem, ale przez krótki czas”.

Jak zwykle okazało się, że nie ma żadnego wiarygodnego świadka tamtych wydarzeń. Sam Jan Paweł II dementował te pogłoski – raz ze śmiechem, innym razem całkiem poważnie. Wieloletni przyjaciel Wojtyły, biskup Andrzej Deskur, był świadkiem jednego z takich dementi. Na pytanie, czy Ojciec Pio przepowiedział mu męczeństwo i pontyfikat, Jan Paweł II zdecydowanie odparł: „Nie, to absolutnie nie jest prawda. Z Ojcem Pio rozmawiałem tylko o jego stygmatach. Zapytałem go, który ze stygmatów sprawia mu największy ból. Byłem przekonany, że to ten w sercu. Ojciec Pio bardzo mnie zaskoczył, mówiąc: Nie, najbardziej boli mnie ten na ramieniu, o którym nikt nie wie i który nawet nie jest opatrywany”.

Zdumiewające wyznanie. Dlaczego Ojciec Pio wyznał tę tajemnicę nieznanemu, przypadkowo spotkanemu, młodemu księdzu z Polski? O ranie ramienia nie mówił nikomu: ani przełożonym, ani lekarzom, ani nawet swym najbliższym córkom duchowym. O istnieniu tego stygmatu dowiedziano się dopiero w 1971 roku, podczas inwentaryzacji osobistych rzeczy po zmarłym przed trzema laty Stygmatyku. Wtedy to brat Modestino Fucci zauważył na jego podkoszulku „widoczny, okrągły ślad krwawej wybroczyny, o średnicy około dziesięciu centymetrów, na prawym ramieniu, blisko obojczyka”. Ukryty stygmat Ojca Pio okazał się zgodny z rozkładem plam na Całunie Turyńskim oraz starodawną modlitwą św. Bernarda z Clairvaux do „rany na ramieniu Chrystusa, zadanej Mu przez najtwardsze drzewo krzyża”. Karol Wojtyła poznał ten sekret już w 1948 roku.


pio mlodypapiez 450

Teraz już dobrze
„Pan Bóg daje człowiekowi tyle siły, ile mu trzeba” – napisał jej w jednym z listów. Tej jesieni słowa Brata nabrały szczególnego znaczenia. 17 października 1962 roku ostry ból dopadł ją, gdy jechała przez Kraków tramwajem. Wcześniej bolało zawsze w nocy. Po dwóch tygodniach lekarze stawiają diagnozę. Dają pięć procent szans. W Ravensbrück poddawano ją okrutnym eksperymentom medycznym, ale przeżyła. Rany na ciele i duszy powoli się wygoiły. Teraz umrze z powodu „twardego, okrężnego nacieku z owrzodzeniem”, jak napisali w diagnozie, choć ona wie, że to nowotwór. Też jest lekarzem. Nie chce operacji, bo widziała, jak żyją ludzie ze sztucznym odbytem. Nie chce kalectwa i upokorzeń. Ma czterdzieści lat, czworo dzieci, kochającego męża, stresującą pracę z chorymi psychicznie i w dodatku na głowie przeprowadzkę do nowego mieszkania. I ma jeszcze Brata.

Rozpoczął się Sobór Watykański II, w którym brał udział młody, czterdziestodwuletni biskup Wojtyła. Utrzymywali kontakt listowy. Wiedział o kłopotach zdrowotnych w rodzinie Półtawskich – jedna z córek cierpiała na bóle głowy nieznanego pochodzenia, a Wanda od jakiegoś czasu skarżyła się na bóle brzucha. Modlił się w ich intencji. Gdy go poinformowali o wynikach badań, odpisał: „I tutaj, Dusiu, pragnę Cię, tak jak umiem, zmobilizować do walki o Twoje zdrowie i życie”. Rozwiał jej wątpliwości, czy aby nie lepiej pozostawić wszystko Panu Bogu i niech będzie tak, jak ma być. Napisał, że „obowiązek walki o życie i zdrowie nie sprzeciwia się w niczym oddaniu się Panu Bogu do dyspozycji”. Dodał też, że zaniechanie tej walki i niewykorzystanie wszystkich możliwych środków dla ratowania zdrowia i życia, byłoby absolutnie niezgodne z wolą Bożą.

List z Rzymu do Krakowa szedł kilkanaście dni. Gdy tylko Wanda Półtawska go otrzymała, zgodziła się na operację. W sobotę, 17 listopada, zostaje przyjęta do szpitala onkologicznego w Krakowie.

Tego samego dnia w Rzymie biskup Wojtyła pisze po łacinie kilka zdań do człowieka, którego poznał przed czternastu laty. Prosi w nim o modlitwę o uzdrowienie swojej przyjaciółki. Dzięki łańcuchowi dobrych ludzi następnego dnia, w niedzielę, list trafia do rąk adresata. Zawozi go Angelo Battisti, na co dzień maszynotypista w watykańskim Sekretariacie Stanu, a w soboty i niedziele zarządca niedawno otwartego przez Ojca Pio szpitala w San Giovanni Rotondo. Po wielu latach, gdy Karol Wojtyła zostanie papieżem, Battisti opowie dziennikarzom, jak to wyglądało. Na polecenie Ojca Pio otworzył zaklejoną kopertę i przeczytał na głos prośbę. Ten wysłuchał jej w skupieniu i powiedział: „Przekaż, że będę się modlił w intencji tej matki”. A potem miał dodać: „Jemu nie można odmówić”.

Mija kilka dni. W środę, 21 listopada, w szpitalu w Krakowie Wanda Półtawska przygotowywana jest do operacji. Cierpi nie tyle z powodu bólu fizycznego, który zanikł – przypuszcza, że za sprawą leków – co z powodu upokorzenia i zimnego, przedmiotowego traktowania. Drażni ją, że po raz kolejny wykonują jej badania, nie mówiąc dlaczego i po co. Chyba jako ostatnia dowiaduje się, że operacji nie będzie – owrzodzenie zniknęło, śluzówka jest wygojona. Półtawscy przekazują radosną wiadomość do Rzymu. W środę, 28 listopada, Karol Wojtyła pisze drugi list do Ojca Pio z podziękowaniem, a Angelo Battisti w najbliższą sobotę zawozi go do San Giovanni Rotondo.

Battisti wspomina, że gdy przeczytał słowa o wyzdrowieniu lekarki, Ojcu Pio westchnął: „Bogu niech będą dzięki”. A potem podniósł z biurka poprzedni list polskiego biskupa i przekazał mu wraz z poleceniem, by zachował oba dokumenty. To dziwne. Za kilka lat, spodziewając się śmierci, poprosi Battistiego, by spalił całą korespondencję, jaką przechowywał w klasztorze. Tamte dwa listy leżały w Rzymie i nikt o nich nie wiedział. Battisti odnalazł je przypadkiem ćwierć wieku później, w październiku 1978 roku, gdy Wojtyła został wybrany na papieża.

Biskup Wojtyła prosił Ojca Pio o modlitwę w chwili, gdy Stygmatyk nie miał w Watykanie dobrej prasy. Dwa lata wcześniej klasztor i szpital w San Giovanni Rotondo wizytowane były przez wysłannika Świętego Oficjum. Raport z tej wizytacji, przedstawiony Janowi XXIII, był bardzo nieprzychylny dla Ojca Pio. W 1962 roku wprowadzono zarządzenia ograniczające korespondencję Zakonnika i jego kontakty z niektórymi córkami duchowymi. Raport z wizytacji, a także plotki o Ojcu Pio, jakie w tym czasie pojawiły się w prasie i środowiskach kościelnych, stanowiły jedną z głównych przeszkód w późniejszym procesie beatyfikacyjnym. Biskup Wojtyła wiedział o tej sytuacji – jeśli nie w szczegółach, to przynajmniej ogólnikowo. Miał przyjaciół w Watykanie, którzy znali sprawę i wiedzieli, że wyjazdy do San Giovanni Rotondo czy też utrzymywanie kontaktów z Ojcem Pio w niektórych kościelnych kręgach są podejrzane, a nawet zabronione. Skoro więc zdecydował się poprosić Kapucyna o wstawiennictwo w tak ważnej dla siebie sprawie, musiał być przekonany, że jest on – mimo różnych pogłosek – człowiekiem świętym, zjednoczonym z Bogiem tajemniczą więzią, jakiej doświadczyć mogą tylko wielcy mistycy.

Wanda Półtawska nie miała pojęcia, kim jest Ojciec Pio. Po raz pierwszy usłyszała o nim od Brata dopiero po jego powrocie do Krakowa. Wyjaśnił jej wówczas: „[To] „włoski stygmatyk. Spowiadałem się u niego i byłem zaskoczony, bo z tego, co o nim słyszałem, wyrobiłem sobie opinię, że to twardy asceta. Tymczasem okazał się bardzo serdeczny i bezpośredni”.

Doktor Półtawska wcale nie była przekonana, że to modlitwa Kapucyna uratowała jej życie. Coś jednak musiała przeczuwać i pewnie też od czasu do czasu rozmawiać na ten temat z Bratem, skoro niespełna pięć lat później, wracając ze Stanów Zjednoczonych, gdzie poddała się operacji kręgosłupa, postanowiła z skorzystać z okazji i odwiedzić San Giovanni Rotondo: „Chcę zobaczyć Ojca Pio. Zapytałeś mnie, dlaczego – nie wiem dokładnie, nie potrafię uzasadnić – jak przymus”. […] „W nocy modliłam się do Ojca Pio, nie do Niego, ale «przez Niego», jeśli jest tak, jak o nim piszą, to wie. Jeżeli wtedy jego modlitwa pomogła, pomoże i teraz”. „Chcę pojechać do Ojca Pio – nie po to, żeby prosić, żeby mnie nie bolało, ale żebym pojęła, że jest w ludzkiej mocy przyjąć ból i męczeństwo”.

W San Giovanni Rotondo Wanda Półtawska uczestniczy we Mszy Świętej Ojca Pio. W dzienniku pisze: „Jest we mnie tak, że nie znajduję słów, nie chcę nic pisać, nie chcę nikomu mówić. Opowiem Ci, jak się spotkamy – ale... teraz dopiero na pewno wiem, co się stało w listopadzie 1962 roku. Wiem, ale jak to wyrazić? Brak słów – no i teraz jest we mnie wreszcie uciszenie. Padre Pio jak z fotografii, ale stary i zmęczony – po podniesieniu wkłada rękawiczki”.

Po Eucharystii wraz z wybranymi osobami oczekuje Ojca Pio w korytarzyku prowadzącym do zakrystii. A on wychodzi i idzie wprost do niej: „Położył kolejno każdej rękę na głowie. Do mnie powiedział: – Va bene? [To znaczy: Już dobrze?] Kobieta obok nas rozpłakała się i mówi, że tyle razy tu była, a nigdy nikogo nie dotknął, że mamy szczęście. Wiem, że to było dla mnie – nikt mi tego nie wytłumaczy. To przeze mnie pogłaskał także zakonnice. Ale to było dla mnie – rozpoznał mnie. I teraz jest we mnie wreszcie uciszenie”.

Niecodzienna pielgrzymka
Pod koniec września 1974 roku kardynał Karol Wojtyła uczestniczył w Rzymie w obradach synodu biskupów. Po ich zakończeniu postanowił ze swym przyjacielem, biskupem Deskurem, zorganizować wyjazd do San Giovanni Rotondo, by tam, przy grobie Ojca Pio, który zmarł przed sześcioma laty, wspominać rocznicę swoich święceń kapłańskich.

Biorąc pod uwagę okoliczności tej wizyty, trudno nie uznać jej za wyjątkową. Kardynał Wojtyła, który tak wiele zawdzięcza Stygmatykowi, jest przekonany o jego świętości. Dwa lata wcześniej, 3 maja 1972 roku, z jego inicjatywy Episkopat Polski wysłał do papieża Pawła VI list z prośbą o rychłą beatyfikację Ojca Pio. Już w pierwszych zdaniach tego dokumentu słyszymy głos Wojtyły: „Niektórzy z nas widzieli na własne oczy Ojca Pio i jego apostolat; inni czerpali wiadomości od tych, którzy go widywali, słuchali i pisali do niego”. Dalej polscy kardynałowie i biskupi piszą, że długie i wzorowe życie Kapucyna, jego nieustanna modlitwa i heroiczne ofiary, a także dzieła, jakie po sobie pozostawił – szpital Dom Ulgi w Cierpieniu oraz Grupy Modlitwy – są najlepszym dowodem jego świętości. Dodają, że Sługa Boży z Pietrelciny znany jest również w Polsce i dlatego – w imieniu duszpasterzy i wiernych polskiego Kościoła – proszą o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego.

Niestety, pismo z Polski, jak również prośby wielu innych episkopatów nie przynoszą oczekiwanych rezultatów. W lipcu 1974 roku Kongregacja Nauki Wiary, następczyni Świętego Oficjum, po raz drugi sprzeciwia się rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego Ojca Pio. W kurii rzymskiej krążą pogłoski, że powodem tej decyzji są oskarżenia Stygmatyka o nieposłuszeństwo i niemoralność, zawarte w opinii biskupa Maccariego, który na polecenie Stolicy Apostolskiej wizytował klasztor i szpital w San Giovanni Rotondo w 1960 roku. Niektórzy są przekonani, że do beatyfikacji Ojca Pio nie dojdzie nigdy, inni mówią, że bardziej niż o kanonizację, należałoby się modlić o jego zbawienie...

W takim właśnie czasie dwóch polskich biskupów podejmuje pielgrzymkę do grobu oczernianego Zakonnika. Ciężar przygotowań spoczywa na biskupie Deskurze, który od lat mieszka w Watykanie – jest przewodniczącym Papieskiej Komisji do spraw Środków Społecznego Przekazu. Z Wojtyłą znają się i przyjaźnią od czasów studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim i w tajnym krakowskim seminarium duchownym. Obaj współpracowali podczas Soboru Watykańskiego II. To właśnie wtedy ks. Deskur, uruchamiając łańcuch dobrych ludzi, umożliwił dostarczenie w ciągu kilkudziesięciu godzin listu kolegi do rąk Ojca Pio.

Wojtyła i Deskur przyjechali do San Giovanni Rotondo późnym wieczorem, w piątek, 1 listopada 1974 roku. Kościół był już zamknięty, ale w Domu Ulgi w Cierpieniu czekali na nich gwardian klasztoru i burmistrz. Wizyta kardynała, ubranego skromnie, w zwykłą, czarną sutannę, na którą narzucił prosty płaszcz (o kościelnej godności przypominała jedynie czerwona piuska, zresztą schowana pod kapeluszem), i biskupa pracującego w watykańskich dykasteriach była dla miasteczka ważnym wydarzeniem.

Następnego dnia rano polscy księża odprawiają Mszę w krypcie kościoła, przy grobie Ojca Pio. Jest 2 listopada, 28. rocznica pierwszej Mszy Karola Wojtyły. Kardynał przewodniczy ceremonii i wygłasza krótkie kazanie: „Wczoraj czciliśmy Wszystkich Świętych, dzisiaj – wszystkich zmarłych. Zmarli winni stać się świętymi. Sprawujemy tę Eucharystię blisko grobu Ojca Pio [...], ufamy, że w czasie naszej wspólnej modlitwy on także będzie z nami”. Słowa są powściągliwe i wyważone, bo przecież już sama obecność w tym miejscu jest najlepszym dowodem czci dla Ojca Pio.

Zaraz po zakończeniu Eucharystii kardynał klęka przy grobie i – nie zważając na pozostałych księży czekających na niego przy ołtarzu – przez blisko kwadrans modli się, ukrywając głowę w dłoniach, w tak dobrze później znanym geście skupienia, w którym w przyszłości jako papież będzie zamierał na długie chwile, burząc precyzyjnie poukładane harmonogramy swoich wizyt. Tamtego ranka zniecierpliwieni współcelebransi, nie mogąc się na niego doczekać, zostawili go samego i zeszli do zakrystii.

W Dzień Zaduszny każdy ksiądz odprawia trzy Msze Święte, dlatego kardynał Wojtyła zaraz po opuszczeniu krypty przewodniczy Eucharystii w kościele górnym. Homilię wygłasza biskup Deskur, informując zgromadzonych, że tego dnia wypada rocznica święceń kapłańskich kardynała z Krakowa. Przypomniał też jego wizytę u Ojca Pio przed szesnastu laty: „Jako młody kapłan przybył tutaj, by zobaczyć Ojca Pio, a dziś powrócił, ponieważ Ojciec Pio chciał w swoim życiu, tak jak św. Franciszek, odnowić swoimi stygmatami tajemnice zbawienia świata”.

W zakrystii goście z Polski wpisują się do Księgi Pamiątkowej. Kardynał Wojtyła kreśli kilka słów, w których poleca modlitwom kapucynów siebie, swoją archidiecezję i „wszystkie osoby, które często modlą się do Sługi Bożego Ojca Pio”. A pod swoim nazwiskiem dopisuje: „Po 28 latach od mojej pierwszej mszy i po więcej niż 26 latach od mojej wizyty w San Giovanni Rotondo u Ojca Pio”.

Kolejny dzień pobytu w San Giovanni Rotondo kardynał Wojtyła rozpoczął od Eucharystii w starym kościele, w którym Ojciec Pio posługiwał wiernym prawie przez całe swoje życie. Tym razem homilia była nieco dłuższa, choć równie wyważona: „Ten stary kościół był dla mnie miejscem spotkania ze Sługą Bożym Ojcem Pio. Po prawie dwudziestu siedmiu latach mam nadal przed oczami jego sylwetkę, jego obecność, jego słowa, jego Mszę Świętą odprawianą przy bocznym ołtarzu. Także ten konfesjonał, gdzie sprawował sakrament pojednania, spowiadając kobiety; zakrystię, ołtarz główny, gdzie teraz się znajdujemy i gdzie – po swojej Mszy Świętej – udzielał komunii”.

Po zmroku zaś odprawił drogę krzyżową, idąc – ze święcą w rękach – wytyczonym na zboczu Monte Catellano szlakiem, wśród poświęconych przed trzema laty stacji – rzeźb jednego z największych włoskich rzeźbiarzy XX wieku, Francesca Messiny. Przy każdej stacji przybliżał światło do rzeźby, by lepiej dostrzec szczegóły. Przy piątej zatrzymał się na dłużej. Artysta odszedł tu od tradycyjnych wyobrażeń Szymona z Cyreny i wyrzeźbił trzy postacie: upadającego Jezusa, podtrzymującego go Cyrenejczyka i Ojca Pio, który bierze krzyż na swe ramiona. Jak zapamiętali świadkowie, kardynał oparł się ręką o postument i, kontemplując dzieło, trzykrotnie westchnął: „Biedny Jezus... Cyrenejczyk”.

Z San Giovanni Rotondo kardynał Wojtyła przywiózł do Krakowa, poza wspomnieniami, jeszcze inną pamiątkę – ofiarowane mu przez kapucynów „Epistolario” – pierwsze wydanie listów Ojca Pio z 1973 roku.

Modlę się do Ojca Pio każdego dnia
Wkrótce po wyborze kardynała Wojtyły na papieża zagraniczni dziennikarze zostali zaproszeni do pałacu arcybiskupów krakowskich, by pokazać światu miejsca, w których żył i pracował. Korespondenci dwóch największych włoskich dzienników – „Corriere della sera” i „Il Giorno” – zauważyli wśród książek leżących na biurku kardynała wydanie „Epistolario” Ojca Pio. Gdy następnego dnia informacja ta pojawiła się na pierwszych stronach gazet, w czcicieli Ojca Pio – postaci znanej nie tylko we Włoszech i ogromnie cenionej, a przecież wciąż niemogącej znaleźć uznania w Watykanie – wstąpiła nowa nadzieja.

W kwietniu 1979 roku postulator generalny zakonu kapucynów, o. Bernardino da Siena, napisał do Jana Pawła II list, w którym prosił o jak najszybsze rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Ojca Pio. Rok później list podobnej treści pisze do papieża ordynariusz diecezji Manfredonia (na terenie której leżało San Giovanni Rotondo), arcybiskup Valentino Vailati. Ani postulator, ani biskup diecezji nie liczyli na nadzwyczajną interwencję papieża, która mogłaby doprowadzić do beatyfikacji "na skróty". Zdawali sobie sprawę z poważnych przeszkód, jakie podnosiła Kongregacja Nauki Wiary. Chodziło im jedynie o odblokowanie procesu. Niechby i ciągnął się latami, ale stałby się szansą przywrócenia godności osobie Ojca Pio, splamionej licznymi oskarżeniami.

Wiadomo, że papież zainteresował się sprawą i polecił, by odpowiednie urzędy doprowadziły do rozwiązania problemu. W listopadzie 1980 roku Kongregacja Nauki Wiary wycofała swój sprzeciw dotyczący rozpoczęcia procesu pod warunkiem, że wszystkie dokumenty zawierające zarzuty wobec Ojca Pio zostaną ponownie zbadane przez prawnika roty rzymskiej oraz promotora wiary. Do tego zadania wyznaczono uznanego prawnika, słowackiego franciszkanina, o. Daniela Faltina, który w swoim sprawozdaniu uznał, że zarzuty stawiane Ojcu Pio nie są „na tyle uzasadnione i udowodnione, aby uniemożliwić regularny proces”. Pozytywną opinię wydał też promotor wiary. Ostatnia przeszkoda została usunięta. 20 marca 1983 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny Ojca Pio.

Jan Paweł II, choć nie ingerował bezpośrednio w przebieg procesu, bardzo interesował się rozwojem sprawy. Nie ukrywał, że postać Ojca Pio jest mu szczególnie bliska. Przywoływał ją często w czasie audiencji generalnych, zwracając się do czcicieli Stygmatyka. Na jednej z prywatnych audiencji powiedział do członków Grup Modlitwy: "Weźcie się do roboty, jeśli chcecie, aby Ojciec Pio szybko został wyniesiony na ołtarze". A gdy w czasie modlitwy różańcowej transmitowanej przez Radio Watykańskie jedna ze słuchaczek, odmawiająca przez telefon dziesiątek różańca, na koniec powiedziała niespodziewanie: "Wasza Świątobliwość, proszę pamiętać o Ojcu Pio", papież odparł: "Modlę się do Ojca Pio nieustannie, każdego dnia".

W setną rocznicę urodzin Ojca Pio Karol Wojtyła po raz trzeci przyjeżdża do San Giovanni Rotondo, tym razem jako papież Jan Paweł II. Wizyta nie była długa – zaczęła się 23 maja 1987 roku około godziny 17.00 i trwała do rana dnia następnego. Na peryferiach miasteczka odprawił uroczystą Mszę, po której w papamobile przejechał do klasztoru kapucynów. Wygłosił przemówienie w kościele, a następnie zszedł do krypty, by przez chwilę w ciszy pomodlić się przy grobie Ojca Pio. Ostatnim punktem programu były odwiedziny w Domu Ulgi w Cierpieniu.

Również podczas tej wizyty papież ani razu nie wspomniał o stygmatach, bilokacjach i innych nadzwyczajnych fenomenach, z których słynął Ojciec Pio. Widział jego świętość nie w cudownych zjawiskach, ale w heroizmie życia. Stawiał go za wzór współczesnym zakonnikom, księżom, młodzieży – wszystkim wiernym. Nie użył przy tym słowa „święty”. To oczywiste – proces beatyfikacyjny ledwo się rozpoczął i papież nie zamierzał łamać jego reguł. Ale też nie musiał o tym mówić. Obecność u grobu Stygmatyka była najlepszym świadectwem jego przekonań.

Gdy ostatniego dnia pielgrzymki burmistrz San Giovanni Rotondo odprowadzał go do samolotu na lotnisku w Amendoli, zadał pytanie: „Wasza Świątobliwość, kiedy Ojciec Pio zostanie świętym?”. Jan Paweł II uśmiechnął się i odparł: „A jak pan myśli, po co ja tu przyjechałem?”.

Czas leciał. W latach 90., po złamaniu kości biodrowej, stan zdrowia Jana Pawła II znacznie się pogorszył. Doszły jeszcze pierwsze, ale coraz bardziej widoczne oznaki choroby Parkinsona. Ze słów biskupa Edwarda Nowaka, od 1990 roku sekretarza Kongregacji do spraw Kanonizacji można wywnioskować, że papież zaczynał się niecierpliwić przedłużającym się procesem. Bardzo chciał doprowadzić do beatyfikacji i chyba bał się, że nie zdąży. Przy każdym spotkaniu wręcz dręczył biskupa Nowaka pytaniami o „sprawę”. Ten, pół żartem, pół serio, kiedyś odpowiedział: „Ojcze Święty, z San Giovanni Rotondo przysłali nam dwie szafy dokumentów – 104 tomy akt procesu! Jeśli Wasza Świątobliwość upowazni mnie, żebym spalił trzy czwarte, już jutro będziemy mieli beatyfikację”. Papież uśmiechnął się i powiedział: „Nie, nie! Badajcie dobrze wszystkie materiały!”. Zależało mu na przyspieszeniu sprawy, jednak nie za cenę odejścia od wymaganych procedur czy zastosowania jakiejś „taryfy ulgowej”. Uważał jednak, że można zmobilizować siły, pracować intensywniej, by jak najprędzej zakończyć wszystkie procedury.

Zaangażowanie papieża w sprawę Ojca Pio nie było rzeczą niezwykłą i niespotykaną. Podczas swego pontyfikatu Jan Paweł II beatyfikował blisko dwa tysiące osób, a kilkaset kanonizował. I choć każda z tych postaci była na swój sposób wyjątkowa, wiadomo, że na niektórych sprawach zależało mu szczególnie. Jedne procesy były na prośbę papieża przyśpieszane, inne rozpatrywane „poza kolejnością” (gdy np. uroczystość beatyfikacyjna miała stać się częścią papieskiej pielgrzymki do jakiegoś kraju). Gdy kandydat na ołtarze był ojcu świętemu bliski – tak po ludzki – jego proces odbywał się pod „specjalnym nadzorem”. Tak było w przypadku świętych i błogosławionych z Polski, tak było w przypadku Ojca Pio. I nie należy z tego wyciągać zbyt pochopnych wniosków o wyjątkowym wpływie tego lub innego świętego na życie czy pontyfikat Jana Pawła II.

W książce „Dar i tajemnica”, napisanej przez ojca świętego na 50. rocznicę święceń kapłańskich, przypadającą na 1 listopada 1996 roku, papież wspomina początki swej kapłańskiej drogi. Przywołuje osoby i wydarzenia, które ukształtowały jego powołanie i styl pełnienia posługi – duchownych i świeckich, świętych i kandydatów na ołtarze. Opisuje też okres studiów w Rzymie i podróże po Włoszech i Europie z ks. Starowieyskim. Ani słowem nie wspomina o wizycie w San Giovanni Rotondo. A medytując nad istotą sakramentu kapłaństwa, nad pięknem i świętością powołania, ani razu nie przywołuje postaci sługi Bożego Ojca Pio.

W tym samym czasie, w listopadzie 1996 roku, ojciec święty pisze do kongregacji oficjalną prośbę o przyspieszenie procesu, choć nie wiązało się to z żadną ustaloną datą. Było Oznaką przekonania, że procedury przebiegają zbyt wolno. Po trzynastu latach od rozpoczęcia procesu wciąż nie było gotowe „Positio” - najważniejszy dokument procesowy. Doszło do paradoksalnej wręcz sytuacji – papież prosił tych, którym najbardziej powinno zależeć na beatyfikacji, o doprowadzenie sprawy do końca. Wskutek jego nacisków Kongregacja do spraw Kanonizacji wyznacza zakonowi kapucynów nieprzekraczalny termin – do 15 grudnia 1996 roku – na złożenie dokumentacji. Postulator generalny zakonu w pośpiechu kończy jej przygotowanie. Ustalono, że odda „Positio”, nawet jeśli nie będzie kompletne, a potem uzupełni braki. Ostatnie części są gotowe na początku czerwca 1997 roku, a w grudniu tego roku zostaje ogłoszony dekret o heroiczności cnót Ojca Pio z Pietrelciny. Od wyniesienia na ołtarze dzieli nas tylko... jeden cud.

Pan Bóg nie kazał długo czekać na swą „pieczęć”. W kwietniu 1998 roku komisja medyczna Kongregacji do spraw Kanonizacji uznała, że nagłe uzdrowienie Consiglii de Martino, do którego doszło w 1995 roku, jest z naukowego punktu widzenia niewytłumaczalne. Po zbadaniu sprawy przez radę teologów i biskupów Jan Paweł II ogłasza – w grudniu 1998 roku – dekret o cudzie i wyznacza termin bieatyfikacji na 2 maja 1999 roku.

„Dziękuję Bogu, że pozwolił mi wpisać go w poczet błogosławionych” – powiedział papież w homilii podczas Mszy beatyfikacyjnej. Rzeszom zgromadzonych na Placu św. Piotra, przed bazyliką na Lateranie, w San Giovanni Rotondo, Pietrelcinie – i na całym świecie przed telewizorami – nakreślił najważniejsze rysy duchowości Ojca Pio: całkowite oddanie się Chrystusowi poprzez modlitwę, wypełnianie posługi kapłańskiej i ascez. Podkreślił wyjątkowe posłuszeństwo Błogosławionego wobec woli Bożej – również tej wyrażonej w krzywdzących decyzjach przełożonych zakonnych i kościelnych. Mówił, że to oddanie się Bogu uzyskało widzialną formę nie tylko w stygmatach i licznych łaskach uzyskiwanych dzięki modlitwie Ojca Pio – tak ważnych dla czcicieli i wiernych – ale również w wielkich dziełach, jakimi są rozsiane po całym świecie Grupy Modlitwy, czy wybudowany w San Giovanni Rotondo Dom Ulgi w Cierpieniu. Mówiąc o szpitalu, papież zauważył, że Ojciec Pio chciał stworzyć nie tylko ośrodek na najwyższym światowym poziomie, ale przede wszystkim miejsce, gdzie chory będzie traktowany z należnym szacunkiem i godnością, gdzie spotka się z „medycyną zhumanizowaną”.

Beatyfikacja jest – z prawnego punktu widzenia – oficjalnym zatwierdzeniem kultu lokalnego. Było oczywiste, że w przypadku Ojca Pio, znanego i czczonego nie tylko we Włoszech, ale na całym świecie, to tylko pierwszy – wymagany przez prawo – krok do kanonizacji, czyli uznania go świętym i wyrażenia zgody na oddawanie mu czci w całym Kościele powszechnym. Jedynym warunkiem kanonizacji jest kolejny cud – jakby odpowiedź Boga na prośby wiernych, którzy widzą w błogosławionym swego opiekuna, patrona, orędownika. Zdarza się, że niektórzy błogosławieni – można rzec „mniej popularni”, a więc ci, do których niewiele osób się modli – czekają na kanonizację latami czy wiekami.

Na cud za przyczyną błogosławionego Ojca Pio czekano zaledwie osiem miesięcy. Zbadanie uzdrowienia ośmioletniego Mattea Pio Colelli przez komisję medyczną i teologiczną zajęło kolejny rok. Kanonizacja Ojca Pio odbyła się 16 czerwca 2002 roku.

Gdy oglądamy dziś nagrania z tej uroczystości albo gdy porównujemy je ze zdjęciami wykonanymi podczas beatyfikacji, od której upłynęły zaledwie trzy lata, zauważamy, jak bardzo zmienił się ojciec święty, jak osłabiły go choroby i wiek, ile trudu kosztowało go każde słowo i każdy ruch. Nieuchronnie zbliżał się rok 2005 i wigilia święta Miłoseirdzia Bożego, która wypadała 2 kwietnia.

„Pamiętam ten dzień, gdy w kwietniowy wieczór przyjechałem do San Giovanni Rotondo, żeby zobaczyć Ojca Pio”. Spotkali się znów – po 57 latach.

Edward Augustyn

„Głos Ojca Pio” [69/3/2011]

glos pio logo

Ojciec Pio w beatyfikacyjnym życiorysie Jana Pawła...
Październik - miesiąc modlitwy różańcowej

Kalendarz bloga

Poczekaj chwilę, ponieważ właśnie szykujemy kalendarz dla Ciebie