By Administrator on wtorek, 12 styczeń 2016
Category: Kazania i rekolekcje

Homilia św. Jana Marii Vianneya na Pierwszą Niedzielę Wielkiego Postu.

Nasz Boski Zbawca zechciał być dla nas wzorem we wszystkim, także w walce z pokusami. Dlatego pozwolił wyprowadzić się na pustynię.
Podobnie jak dobry żołnierz nie boi się walki, tak dobry chrześcijanin nie powinien obawiać się pokus. Każdy żołnierz jest dzielny w koszarach, lecz dopiero na polu bitwy okazuje się, który jest odważny, a który jest tchórzem.
Najgorszą pokusą jest brak pokus. Można prawie powiedzieć, że szczęśliwy jest człowiek, którego nękają pokusy, gdyż wówczas jest czas duchowych żniw, podczas których zbieramy plony życia wiecznego. Podobnie jak w czasie żniw, wstajemy przed świtem, pracujemy w pocie czoła, lecz nie skarżymy się, gdyż nadeszła pora zbiorów. Diabeł kusi tylko te dusze, które chcą uwolnić się z sideł grzechu, oraz te, które żyją w stanie łaski. Wszystkie pozostałe dusze należą do niego, więc nie ma potrzeby ich kusić.


Pewien święty przechodził kiedyś obok klasztoru i ujrzał mnóstwo diabłów nękających mnichów, lecz nie mogących ich do niczego skusić. Potem wszedł do miasta i ujrzał jednego diabła, który z założonymi rękami siedział w bramie, przypatrując się ludziom. Święty zapytał go więc, dlaczego sam jeden siedzi w wielkim mieście, podczas gdy tłum diabłów dokucza garstce mnichów. Diabeł odpowiedział mu, że w mieście w pojedynkę sobie poradzi i trudzić się zbytnio nie musi, gdyż ludzie sami się do niego garną, żyjąc w nienawiści, nieczystości i pijaństwie. Tymczasem z zakonnikami sprawa jest o wiele trudniejsza: cały zastęp diabłów szturmuje ich pokusami, tracąc czas i siły, a nic nie zyskując. Jedyne na co mogą liczyć, to na posiłki oraz na to, że mnisi zniechęcą się do surowej reguły.


W pewnym klasztorze podczas Mszy świętej mnich ujrzał diabły krążące wokół świętych zakonników. Zwrócił szczególnie uwagę na jednego, który deptał mnicha po głowie, i drugiego, który to zbliżał się do innego brata, to od niego cofał. Po Mszy świętej zapytał więc obu tych mnichów, co ich rozpraszało. Pierwszy powiedział, że myślał o remoncie klasztornej podłogi, a drugi czuł, że diabeł zbliża się doń co chwilę, by zaatakować, lecz za każdym razem odpierał pokusę. Tak właśnie postępują dobrzy chrześcijanie, przez co pokusy stają się dla nich źródłem zasług.
Najczęstszymi pokusami są pycha i nieczystość. Jednym z najlepszych sposobów walki z nimi jest aktywne życie na chwałę Bożą. Tymczasem tak wielu ludzi poddaje się słabościom i nieróbstwu, nic więc dziwnego, że diabeł trzyma ich pod pantoflem.
Pewien mnich skarżył się przełożonemu, że cierpi z powodu gwałtownych pokus. Przełożony posłał go więc zaraz do pomocy w kuchni i w ogrodzie. Po pewnym czasie spytał, jak się ma, a ten odrzekł: „Ojcze, już nie mam czasu na pokusy”.
Gdybyśmy naprawdę byli przeniknięci Bożą obecnością, łatwo by nam było walczyć z nieprzyjacielem. Myśląc stale, że BÓG MNIE WIDZI, nigdy byśmy ciężko nie zgrzeszyli.


Żyła kiedyś wielka święta (wydaje mi się, że była to św. Teresa z Avila), która po fali pokus skarżyła się Jezusowi: „Gdzieżeś był, Jezu mój najdroższy, podczas gdy szalała ta straszna nawałnica?”. Pan jej odpowiedział: „Byłem w twoim sercu i z radością patrzyłem, jak dzielnie walczysz”.
Gdy nadchodzi pokusa, trzeba z mocnym postanowieniem odnowić przyrzeczenia chrztu świętego. Kiedy jesteście poddani pokusie, ofiarujcie Bogu zasługę z niej płynącą, aby otrzymać przeciwną jej łaskę. Jeśli kuszeni jesteście pychą, ofiarujcie tę pokusę, aby otrzymać łaskę pokory; ofiarujcie pokusę złych myśli, aby otrzymać laskę czystości; jeśli nadchodzi pokusa przeciw bliźniemu, proście o łaskę miłości. Ofiarujcie również pokusy w intencji nawrócenia grzeszników, gdyż to zniechęca szatana i odpędza go, ponieważ pokusa obraca się wówczas przeciw niemu samemu. Odwagi! Jeśli tak będziecie czynić, diabeł zostawi was w spokoju.
Chrześcijanin zawsze powinien być gotowy do walki.
Jak na wojnie wszędzie wystawia się wartowników, by wypatrywali, czy nie zbliża się wróg, podobnie stale musimy być czujni, czy nieprzyjaciel nie zastawia na nas jakichś pułapek i czy nie próbuje w jakiś sposób nas podejść.
Albo chrześcijanin panuje nad swoimi namiętnościami, albo one panują nad nim; nie ma nic pośredniego. Podobnie jak w walce wręcz – silniejszy powala przeciwnika na ziemię. Zawsze w końcu któremuś z nich się to udaje i jako zwycięzca stawia stopę na piersi pokonanego. Podobnie albo panują nad nami nasze namiętności, albo my panujemy nad nimi. Bracia moi, jakież to smutne, kiedy człowiek poddaje się swoim namiętnościom! A przecież chrześcijanin nosi tak zaszczytne miano, ze powinien postępować jak wielki pan, który wydaje rozkazy swoim podwładnym. Naszymi podwładnymi są namiętności. Zapytano kiedyś pewnego pasterza z Ars, kim jest, a on odrzekł, że jest królem swoich poddanych. „Kim są twoi poddani?”. „To moje namiętności” – odpowiedział pasterz. I miał rację, nazywając się królem.
Żyjemy na tym świecie jakby na statku miotanym falami. Co wywołuje te fale? Burza. Na tym świecie wicher wieje bez przerwy; namiętności jak nawałnice przetaczają się przez nasze dusze. Tylko dzięki walce zdobywa się niebo.
Nie należy sądzić, że gdziekolwiek na ziemi znajdziemy przed tą walką schronienie. Diabła spotykamy na każdym kroku i na każdym kroku stara się on zagrodzić nam drogę do nieba, lecz zawsze i wszędzie możemy być w tej walce zwycięzcami. Z tą walką bowiem rzecz ma się inaczej niż z innymi. W ludzkich walkach nigdy nie można być pewnym zwycięstwa; w tej zaś, jeśli chcemy, zawsze możemy być pewni zwycięstwa z pomocą łaski Bożej, której nam Pan nie odmówi gdy poprosimy.


Gdy się nam zdaje, że już wszystko stracone, wystarczy zawołać: „Panie, ratuj, bo giniemy!”. Pan bowiem jest stale obok nas, patrzy na nas przyjaźnie, uśmiecha się i mówi: „Widzę, że Mnie kochasz, że naprawdę Mnie kochasz”. Istotnie: odpierając pokusy, dajemy Bogu dowód, że Go kochamy.
Jak wiele jest na świecie dusz nikomu nieznanych, które kiedyś ujrzymy bogate w niezliczone zwycięstwa! Tym to właśnie duszom Bóg powie: „Pójdźcie, błogosławieni Ojca mojego, wejdźcie do radości waszego Pana” (por. Mt 25, 21 i 34). Anioła Stróż stale jest przy nas z piórem w ręku, by zapisywać skrzętnie nasze zwycięstwa. Każdego ranka trzeba sobie mówić: „Mam kolejny dzień na to, aby zdobyć niebo, wieczorem bowiem walka może być już zakończona”. O zmierzchu zaś mówcie; „Kto wie, czy jutro wszelkie trudy tego życia nie będą już dla mnie przeszłością…”
Nikt z nas nie cierpiał tego, co wycierpieli męczennicy – spytajcie ich, czy teraz żałują. Bóg tak wiele od nas nie wymaga. Niektórych potrafi wyprowadzić z równowagi jedno niemiłe słowo, małe upokorzenie wywraca naszą łódkę. Odwagi! Bracia moi, odwagi! Gdy nadejdzie dzień ostateczny, powiecie: „O, błogosławione boje, dzięki którym osiągnąłem niebo!”.


Nie lękajmy się walki! Diabeł, ujrzawszy, że nic nie może zdziałać, zostawi nas w spokoju. Oto jak zazwyczaj postępuje on względem grzeszników, którzy nawracają się do Boga: pozwala im smakować radości pierwszych chwil po nawróceniu; wie, że nic by w tym czasie nie wskórał, gdyż są zbyt gorliwi. Atakuje kilka miesięcy później, kiedy ich pierwszy zapał ostygnie, kiedy znów zaczynają zaniedbywać modlitwę i sakramenty. Atakuje ich przeróżnymi pokusami. Potem zaś przychodzi czas wielkich walk, pośród których trzeba modlić się o siłę, by nie dać się zwyciężyć złu. Niektórzy ludzie są zbyt słabi jak mokry papier. Gdybyśmy, w czasie walk i pokus, maszerowali zawsze jak dzielni żołnierze,
umielibyśmy wznosić swe serca ku Bogu i odzyskalibyśmy odwagę. Lecz zwykle wolimy stać z tyłu i mówimy sobie: „Wystarczy mi, żebym został zbawiony, nic więcej mi nie potrzeba. Wcale nie chcę być świętym”. Jeśli nie zostaniesz świętym, zostaniesz potępionym – nie ma niczego pośrodku, będziemy albo w niebie, albo w piekle; zważajcie na to! W niebie wszyscy będą święci. Dusze w czyśćcu także są już święte, ponieważ nie miały w chwili śmierci grzechu ciężkiego na sumieniu, a teraz oczyszczają się i są przyjaciółmi Boga. Nie szczędźmy trudu, moje dzieci! Przyjdzie dzień, kiedy powiemy, że nieba żadną miarą żeśmy nie przepłacili.

(z: o Alfred Monnin SI, Zapiski z Ars. Zapiski naocznego świadka kazań, homilii i rozmów św. Jana Marii Vianneya, Warszawa 2009)