Po pewnym czasie do mojego domu zawitali… świadkowie Jehowy. Zaimponowali mi znajomością Pisma Świętego, otwartością, elegancją i – jak mi się wówczas wydawało – życzliwością
Byłam 13 lat poza Kościołem katolickim w organizacji Świadków Jehowy – zatrzymana w więzieniu bez krat i bez łańcuchów, jak mówi Księga Mądrości (17,15). Tym, co mnie tam trzymało, był strach, który myliłam z miłością do Boga i Jego przykazań. Strach potęgowany przez czasopisma i pozycje książkowe wydawane przez Towarzystwo Biblijne i Traktatowe „Strażnica”. Dobrze napisał pan Tadeusz Kunda, autor godnej polecenia książki pt. Spór o Boże Imię, broniącej prawd wiary katolickiej, że periodyk „Strażnica” powinien tak naprawdę nazywać się „Strasznica”, ponieważ straszy, poraża, wręcz paraliżuje władze umysłowe, które poddają się pod panowanie fałszywych nauczycieli (por. Mt 24,23-28).
Pochodzę z rodziny z problemem przemocy i innymi dysfunkcjami. Od poczęcia więc towarzyszył mi strach, brak poczucia bezpieczeństwa oraz należytej rodzicielskiej troski i czystej miłości. Środowisko, w którym wzrastałam, było patologicznie zazdrosne i zaborcze. Mnie, aby przetrwać, pozostawała uległość i bezbrzeżna jak ocean samotność, gdyż byłam od moich opiekunów zależna i wierzyłam, że jestem źle traktowana, gdyż na to sama sobie zasłużyłam. Cierpiałam na silną nerwicę lękową. Dzieciństwo pełne ran i drzazg. Piekło…
Od wczesnych jednak lat często myślałam o Bogu i o tym, co się dzieje z człowiekiem po śmierci. Zadawałam sobie pytania egzystencjalne. Zaczęłam czytać Pismo św., gdy tylko opanowałam czytanie w I klasie szkoły podstawowej. Miałam wielkie i piękne pragnienia duchowe, ale nie było przy mnie nikogo, z kim mogłabym dzielić swoje pasje.
Bardzo lubiłam chodzić do kościoła i na religię, ale nie umiałam nawiązać bliskiej więzi z Bogiem, cieszyć się życiem sakramentalnym, przyjaźnią i miłością innych. Nikt mnie tego nie nauczył. Widząc rozmodlonych wiernych w świątyni, uważałam, że mogą być blisko Pana Boga, bo są dobrzy, a ja nie jestem tego godna ani warta, gdyż jestem niedobra i zła. Krzywdzone dzieci widzą świat inaczej…
Gdy skończyłam 15 lat, dostałam się do Liceum Medycznego w Gdyni na Wydział Pielęgniarstwa. Chciałam być dobra i służyć bliźnim. Kiedy przeczytałam jednym tchem Quo vadis Henryka Sienkiewicza, marzyłam o tym, by mieć tak silną wiarę jak pierwsi chrześcijanie – być we wspólnocie, która byłaby prześladowana i rozmiłowana w Bogu. Zaczęłam patrzeć na miłość i na życie przez pryzmat tej powieści. Miałam dużo wątpliwości na temat prawd wiary i wiele głębokich zranień w sercu i w duszy.
Poznałam wtedy chłopaka, który odciągnął mnie od Mszy św. niedzielnej i od nauki w szkole. Miał na mnie zły wpływ. Nasza relacja nie była czysta. Byłam wykorzystywana, ale cierpiałam w milczeniu, gdyż tego nauczyłam się w domu rodzinnym – milczeć i cierpieć. Tak pojmowałam miłość…
Modliłam się do Boga, by mi pomógł. Usłyszałam w duszy wezwanie, by pójść do spowiedzi, ale bałam się, że ksiądz mnie potępi i przy wszystkich wyrzuci mnie z krzykiem z kościoła. Nie znałam jeszcze wtedy potęgi Bożego Miłosierdzia i mocy sakramentu pojednania.
Po pewnym czasie do mojego domu zawitali… Świadkowie Jehowy. Zaimponowali mi znajomością Pisma św., otwartością, elegancją oraz – jak mi się wówczas wydawało – życzliwością i ochotą, by rozmawiać na tematy Boże i religijne. Zostawili mi czasopisma, potem książki do studiowania, m.in.Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na ziemi i Twoja młodość – korzystaj z niej jak najlepiej. Potrzebowałam troski, opieki i kierownictwa w życiu. Wydawało mi się, że złapałam Pana Boga za nogi, że nareszcie spotkałam ludzi, którym zależy na mnie i na zbawieniu mojej duszy.
Bracia Starsi zrobili dla mnie cudowną rzecz, wręcz wspaniałą. Do dziś jestem im za to wdzięczna. Kiedy zauważyli, że mam chłopaka, wzięli go na męską, ojcowską rozmowę i na podstawie słowa Bożego wyjaśnili mu wartość zachowywania czystości przedmałżeńskiej, skromności i dziewictwa. Nie posiadałam się z radości. Dziękowałam Bogu, że mnie wysłuchał i mi dopomógł, że nie będę już dłużej molestowana i obwiniana. „Robimy to dlatego, że jesteś taka pociągająca, powabna i ponętna” – mawiał mój chłopak. Manipulacja dotykająca kobiecej próżności, której dawałam się nabrać i na którą nabiera się niejedna z nas, mająca na celu zaspokojenie męskiej egomanii i potrzeby przyjemności.
Przez dwa następne lata analizowałam słowo Boże na studium biblijnym i w zborze na zebraniach trzy razy w tygodniu. W ślad za mną poszedł mój chłopak, moja siostra, która widziała pozytywne zmiany w naszym zachowaniu, oraz koleżanka z klasy ze szkoły pielęgniarskiej, a potem także kuzynka, która w przyszłości mi bardzo zaszkodziła.
Swój „chrzest” – symbol oddania się Jehowie – przyjęłam w sali Królestwa Świadków Jehowy w Rumi. Myślałam, że przeżyję to bardzo duchowo, ale się rozczarowałam… Odczułam niewymowną pustkę w sercu, która towarzyszyła mi odtąd aż do 1998 r., kiedy to po 13 latach przynależności do zboru powróciłam do Kościoła Rzymskokatolickiego, naszej Matki.
Po tzw. chrzcie miałam mnóstwo obowiązków jako głosiciel zborowy. Dostałam teren osobisty, na którym głosiłam naukę Towarzystwa Strażnica, rozpowszechniałam czasopisma i werbowałam. Jak określali moi słuchacze – zamiast wstępować do zboru, zbliżali się do Chrystusa i szli do spowiedzi. Często sugerowali, że nie będę długo świadkiem Jehowy, gdyż jestem inna od tych, których znają. Ja jednak byłam przekonana do tego, co robię, a gdy coś szło nie tak, zamykałam się w swoim systemie myślenia wyniesionym z dzieciństwa: że to ja jestem wszystkiemu winna i że powinnam bardziej się postarać.
Latem wyjeżdżałam na ośrodki pionierskie na tereny wiejskie. Poznałam w organizacji wiele szlachetnych osób, które miały tak jak ja dobre intencje, niektórzy jednak Bracia Starsi nie byli przykładem cnót, ale wręcz ich antyświadectwem. Zdarzały się rozwody, przemoc w rodzinie – szczególnie psychiczna – i inne niechrześcijańskie postawy, takie jak nadużywanie alkoholu, na co byłam i jestem przeczulona ze względu na historię mojego życia. „Lekarstwem” na wszystkie problemy była wizyta Braci Starszych i postraszenie publicznym napiętnowaniem, tzw. naznaczeniem w zborze na zebraniu, a także straszenie zebraniem się trzyosobowego komitetu sądowniczego złożonego z Braci Starszych, którzy w rzeczywistości nie mieli potrzebnych kwalifikacji zawodowych, moralnych ani duchowych do rozstrzygania o sprawach duszy, grzechu, a przecież decydowali o przebaczeniu bądź nieprzebaczeniu – wykluczeniu z organizacji, pozbawieniu społeczności. Jest to bardzo dotkliwa kara, ponieważ wykluczony osobnik nie ma prawa rozmawiać z innymi braćmi i siostrami, a nawet witać się słowami „dzień dobry” i „do widzenia” np. na ulicy… Niektórzy tego nie wytrzymują i dosłownie wariują, wpadają w depresję.
Mijały lata. Mój chłopak oświadczył mi się. Urządził mi szantażyk, że jeśli nie wezmę z nim ślubu w wieku 21 lat, to mam mu to powiedzieć, żeby mógł ułożyć sobie życie z inną kobietą. Prosiłam Boga o znak, czy mam za niego wyjść za mąż czy nie. Wahałam się, bo już wcześniej miał pociąg do alkoholu, ale odkąd związał się ze Świadkami Jehowy, ów problem rzekomo poszedł w zapomnienie… Prawda jednak wyglądała inaczej: jak się później okazało, pił, ukrywając przede mną swój nałóg.
Byłam DDA – Dorosłym Dzieckiem Alkoholika. Nigdy nie byłam na żadnej terapii i byłam samotna w tłumie przed powzięciem tak ważnej życiowej decyzji, jaką jest małżeństwo. Na rodziców nie mogłam liczyć. Ich związek był przepełniony przemocą. W odpowiedzi na szantaż emocjonalny powinnam była odmówić, ale ja się przestraszyłam, że zostanę sama. Bałam się tego, bo mój ojciec był bardzo agresywnym alkoholikiem, a mój narzeczony mnie przed nim bronił.
Pracowałam wtedy na stanowisku pielęgniarki w Wojewódzkim Szpitalu Zakaźnym w Gdańsku na Oddziale Neuroinfekcji i Obserwacji. Żyłam w stresie, bo jako jehowitka nie mogłam podawać chorym transfuzji krwi i spotykało się to z negatywną oceną ze strony moich koleżanek po fachu, które dawały mi to odczuć. Było mi źle, ale nie dawałam niczego po sobie poznać. Robiłam dobrą minę do złej gry. Brnęłam coraz dalej i dalej z jednego grzechu w kolejny, udając, że wypełniam wolę Jehowy...
U Świadków Jehowy nie ma Mszy św. ani żadnych sakramentów! Małżeństwo ze świadkiem Jehowy jest tylko i wyłącznie kontraktem cywilnym zawartym przed urzędnikiem, a nie przed Bogiem! Ślub w sekcie nie ma żadnej wartości, a w mojej sytuacji jest grzechem nieczystym! Niestety, nie byłam tego wszystkiego świadoma… Modliłam się gorąco. Dziś wyobrażam sobie, jak gorąco modlił się wtedy za mnie mój dobry Anioł Stróż, jak walczył o moją biedną duszę, bym przejrzała, bym nie wychodziła za mąż za tego człowieka, który pokazał swym szantażem, że mnie nie szanuje i nie umie czekać, aż będę gotowa.
Dokonałam pospiesznego wyboru pomimo tego, że Pan Bóg odpowiedział na moją prośbę o znak. Znakiem ostrzegawczym był fakt, że mój narzeczony upił się prawie do nieprzytomności w mojej obecności. Bałam się… Zwierzyłam się ze swoich rozterek siostrze i bliskiej koleżance ze zboru. Obie odwodziły mnie od decyzji zerwania zaręczyn, argumentując, cytuję: „on nie będzie pił, bo świadkowie Jehowy nie piją”. Mówiły od rzeczy, bo przecież mój narzeczony upijał się, będąc już świadkiem Jehowy. Przekonałam się boleśnie na własnej skórze, że świadkowie Jehowy nie są krystalicznie czystymi nadludźmi bez skazy i zmazy, jak udaje i rozgłasza po całym świecie ich centrala w nowojorskim Brooklynie. Są grzeszni, i to przez wielkie „G”. Nie ma sensu odchodzić od Kościoła katolickiego do innych wyznań i wspólnot ze względów moralnych, tak jak ja to zrobiłam, mając nadzieję na lepsze i szczęśliwsze życie, zwłaszcza rodzinne. Jest to zwykła ułuda… Wszędzie są ludzie i ludziska.
Nadszedł dzień mojego ślubu cywilnego. Myślałam, że spełniam powinność małżeńską, a w rzeczywistości ciężko grzeszyłam i obrażałam Boga. W poprawiny bawiłam się sama, bez mojego „męża”. Tłumaczył, że było za gorąco, że za dużo zjadł. Tymczasem przeholował z alkoholem – taka była prawda…
To, czego się bałam, spadło na mnie… Dramat dzieciństwa się powtórzył. Historia zatoczyła koło. Żyłam w piekle. „Mąż” nadużywał alkoholu w tajemnicy przede mną, a potem bywał agresywny i natarczywy. Bałam się go potwornie. Korzystałam z pomocy Centrum Interwencji Kryzysowej PCK, policji i prokuratury, by powiedzieć „stop” przemocy. Bił mnie i porywał mi dziecko… Prosiłam Braci Starszych o pomoc, ale mi nie wierzyli. W dodatku w pewnym momencie „mąż” dał mi odczuć, że w jego życiu jest inna kobieta…
Cały zbór huczał od plotek. Wszyscy o wszystkim wiedzieli, tylko nie ja… To było straszne i porażające przeżycie, gdy Bracia Starsi po rozmowie z romansującymi (mym „mężem” i tą kobietą, którzy wszystkiemu zaprzeczyli), przyszli do mojego domu, by mi oświadczyć, że jeżeli nie przestanę ich niewinnie oczerniać, zostanę wykluczona z organizacji. Łączyłoby się to z towarzyską i duchową banicją dla mnie w stosunku do innych członków wspólnoty. Wówczas całkowicie się załamałam. Pomyślałam, że znalazłam się w bagnie. Na samym dnie. Kiedy wyszli, upadłam na kolana i po raz pierwszy od niespełna 13 lat zawołałam na pomoc Jezusa Chrystusa. Jest to czyn potępiony i zabroniony przez Świadków Jehowy, którzy nie wierzą w Bóstwo Chrystusa i uważają, że Pan Jezusma niższą pozycję niż Jego Ojciec. Według nich można się modlić tylko i wyłącznie do Boga Ojca, którego nazywają Jehową.
Kwestie dotyczące Imienia Bożego i Bóstwa Chrystusa z właściwą sobie precyzją wyjaśnia pan Tadeusz Kunda w książce, o której już wspominałam na początku świadectwa. Według Świadków Jehowy modlitwa do Pana Jezusa jest grzechem bałwochwalstwa. Modlitwa do Jezusa ma jednak mocne podstawy biblijne, które wcześniej znałam, np. Dzieje Apostolskie (7,59), Modlitwa św. Szczepana – „Panie Jezu, przyjmij ducha mojego”, Modlitwa Bartymeusza, ślepca: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną”, Apokalipsa (22,20), Łukasza (23,42). Śpiewałam z całego serca razem z Mietkiem Szcześniakiem: „Jezus Chrystus moim Panem jest, alleluja!”…
Po pewnym czasie ci sami Bracia Starsi odwiedzili mnie, by mnie poinformować, że mój małżonek napisał list do zboru z informacją, że chce się rozwieść i ożenić z jehowitką. Bracia Starsi powiedzieli, że przyjmą ich z powrotem do wspólnoty po wykluczeniu za cudzołóstwo, gdy ci zalegalizują swój związek i wobec Grona Starszych okażą skruchę. Nie wierzyłam własnym uszom! Ci sami Świadkowie Jehowy, którzy wmawiali mi, nieopierzonemu podlotkowi, że u nich nie ma rozwodów, mówią mi, że przyjmą z powrotem do siebie trwających zatwardziale w grzechu nierządu, a nawet domagają się, by związek ten został uprawomocniony. Tego było za wiele. Podjęłam decyzję, że nie chcę już być świadkiem Jehowy. Mój były mąż był swego czasu pionierem pełnoczasowym i sługą pomocniczym – a więc nie byle kim w ich strukturach. Było jasne, że nie mam szans.
Ostatecznie, po 7 latach, rozwiedliśmy się. Mój „mąż” ułożył sobie życie z tą jehowitką, która odwodziła mnie od decyzji o zerwaniu zaręczyn... Moja siostra na początku mnie wspierała, ale kiedy jej powiedziałam, że odchodzę z organizacji, bo jest nieczysta, toleruje pijaństwo i niemoralność, to mnie potępiła i zerwała ze mną kontakty. Przyjaźni się z moim „mężem” i jego nową żoną, kobietą również rozwiedzioną. Podobnie zareagował szwagier. Straciłam rodzinę...
Świadkowie Jehowy odebrali mi dobrą opinię i dobre imię, ogłaszając na zebraniu, że jestem odstępczynią, która skalała czysty kult Boga Jehowy. Rzucili na mnie anatemę. Wiele razy padałam ofiarą oszczerstw…
Jest jeszcze jeden bolesny aspekt mej historii, o którym jeszcze nie wspomniałam… Wykorzystując niedoskonałość sądu, mój zły stan zdrowia, niedostatek oraz brak oparcia w kimkolwiek z rodziny, mój „mąż” odebrał mi naszego pięcioletniego synka, który dziś ma 18 lat. Byliśmy odizolowani przez wiele długich lat. Walczyłam w sądzie, ale zostałam zniesławiona. Mam zasądzone alimenty. Płaciłam je z pensji pielęgniarki w wysokości 700 zł miesięcznie. Pracowałam w gabinecie zabiegowym i poradni dziecięcej, a z własnym synkiem nie mogłam się widywać…
W wieku 16 lat mój syn się zbuntował i odstąpił od chodzenia na zebrania zborowe, do których zmuszał go ojciec. Za karę był gnębiony i więziony przez ojca w domu. Gdy się o tym dowiedziałam, poinformowałam byłego męża, że zażądam od sądu ograniczenia mu władzy rodzicielskiej i ustanowienia nadzoru kuratorskiego ze względu na nadużycia władzy rodzicielskiej. Poskutkowało.
Po odejściu od Świadków zaczęłam szukać prawdziwej religii. Po tak silnej indoktrynacji miałam jednak w głowie mętlik. Sama już nie wiedziałam, w co mam wierzyć, a w co nie. Pod koniec 1998 r. przeżyłam wielką miłość do mężczyzny, który jest katolikiem i służył do Mszy św. w kościele. Modlił się za mnie i pomagał mi wydostać się z sekty. Pod wpływem tego głębokiego uczucia zakochałam się też we wszystkim, co ma związek z Kościołem katolickim. Otworzyłam się…
Któregoś dnia przeczytałam książkę pt. W służbie Bożego Miłosierdzia – o św. Faustynie Kowalskiej i o obrazie Jezu, ufam Tobie! Usłyszałam w duszy głos, który wydobywał się z serca i aż dudnił mi w uszach: „idź do kościoła Najświętszej Maryi Panny, wyspowiadaj się i przyjmij Komunię św.”. Słyszałam go wielokroć… W końcu w mieście, w którym mieszkam, odszukałam ów kościół. Gdy do niego weszłam, zobaczyłam po prawej stronie duży obraz przedstawiający Chrystusa w białej szacie z promieniami wychodzącymi z Jego serca. Poczułam, że postać na obrazie ciągnie mnie do siebie z nadludzką siłą. Pociąga mnie ku sobie jak magnes… Przeczytałam napis zamieszczony pod obrazem: „Polskę szczególnie umiłowałem, z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje”. Posłuchałam wewnętrznego głosu, wyspowiadałam się i po raz pierwszy od 13 lat w pełni uczestniczyłam w najświętszej ofierze Mszy św. Od tamtego czasu żyję w stanie łaski uświęcającej, aktywnie uczestniczę w życiu Kościoła…
Wiele rzeczy zrozumiałam… Wyobrażam sobie, co czuje Chrystus, gdy my, grzesznicy, odtrącamy Go i ranimy Mu Serce naszymi czynami i wyborami. Można złamać serce kobiecie, mężczyźnie, dziecku… i Bogu również…
Zrozumiałam też, że tak naprawdę nigdy nie byłam mężatką, ponieważ ślub zawarty w sekcie nie jest małżeństwem; nie miałam ślubu kościelnego, więc w świetle prawa kanonicznego jestem panną – grzeszną cudzołożnicą…
Mam ogromną nadzieję, że św. Rita, stygmatyczka ciernia i róży, patronka spraw trudnych i po ludzku beznadziejnych, wyprosi uzdrowienie ran mojego serca i serca mojego syna. Dziś ma jeszcze w stosunku do mnie wiele uprzedzeń, ufam jednak, że się to zmieni. Proszę wszystkich ludzi dobrej woli o modlitwę w intencji mojego syna, Jakuba, aby Bóg obdarzył go swoją łaską – nie przyjął on jeszcze chrztu św. ani Komunii, ani bierzmowania...
Od 14 lat modlę się o nawrócenie wszystkich świadków Jehowy i zamawiam w tej intencji Msze św. oraz proszę zakony klauzurowe w Polsce i na świecie o modlitwę i pomoc duchową.
Spełniły się moje wielkie pragnienia duchowe. Bóg obdarzył mnie wiarą tak jak pierwszych chrześcijan i jestem we wspólnocie wierzących, którzy wszędzie, na całym świecie, znoszą prześladowanie w łączności z Chrystusem Jezusem.
Sylwia
Miłujcie się! 1/2013