Głosił kazania i nauczał poprzez setki listów wysyłanych do swoich podopiecznych. Zebrane i opracowane, stały się potem trzonem książki „Filotea”, która jest perłą nowożytnej duchowości chrześcijańskiej.
Franciszek SalezyFranciszek Salezy urodził się w 1567 roku na zamku Thorens w Sabaudii. Był pierworodnym synem wpływowego szlachcica, Franciszka de Boisy, który w chwili jego narodzin miał czterdzieści pięć lat i był żonaty z zaledwie piętnastoletnią Franciszką de Sionnaz. Ojciec miał poważne plany względem syna, toteż dbał o jego edukację. Po ukończeniu szkół piętnastoletni Franciszek wraz z opiekunem, księdzem Dèage, wyjechał do Paryża, aby pobierać naukę w kolegium jezuickim.
Od tańca do różańca
Zgodnie z zaleceniem ojca Franciszek uczył się tam łaciny i greki, retoryki i filozofii, a także pobierał lekcje fechtunku, tańca i konnej jazdy. Oprócz tego już wtedy odkrył w sobie szczególne upodobanie do teologii. Jego chrześcijańska gorliwość nie od razu znalazła swoją właściwą formę wyrazu. Ten etap życia wspominał w następujący sposób: „Gdy byłem w Paryżu, bardzo jeszcze młody, ogarnęło mnie niezmierne pragnienie doskonałości i świętości. Wyobraziłem sobie, że powinienem w tym celu trzymać w czasie modlitwy w ramionach pochyloną głowę, gdyż tak czynił inny uczeń, który był naprawdę święty. Przestrzegałem tego przez pewien czas, aż przekonałem się, że wcale od tego nie staję się bardziej święty”. Również w tym czasie złożył u stóp Madonny z kościoła Saint-Etienne-de-Gres prywatny ślub czystości.
Franciszek jednak nie był wolny od kryzysu wiary, który w jego przypadku miał podłoże intelektualne. Poreformacyjna nauka Lutra i Kalwina sprawiła, że w tym czasie w Paryżu żywo dyskutowana była teoria o predestynacji, czyli o tym, że Bóg od początku przeznacza wybrane osoby albo na potępienie, albo na zbawienie. Ówcześni teologowie dopowiadali, że potępieni mają wskazywać na Bożą sprawiedliwość, a zbawieni na Boże miłosierdzie. Teoria ta zdawała się odbierać człowiekowi możliwość zadecydowania, do której grupy ludzi ma dołączyć, bowiem wszystko było z góry ustalone. Po części z powodu tych poglądów młody Franciszek popadł w skrajną rozterkę, bo wydawało się mu, że jest bezwzględnie potępiony. Ta myśl trapiła go przez kilka tygodni. Z jednej strony bardzo chciał kochać Boga i Mu służyć, z drugiej miał wrażenie, że nigdy nie będzie mógł tego czynić. Wyzwolenie z tych duchowych cierpień znalazł w chwili, gdy pewnego razu wstąpił do kościoła i przed ołtarzem Matki Bożej odmówił przypadkowo znalezioną modlitwę „Pomnij, o Przenajświętsza…”. Jak sam wspominał, w tym momencie „udręka opadła z niego jak skorupa trądu”.
Pan de Boisy chciał, aby jego syn został adwokatem w senacie sabaudzkim, toteż zdecydował, że Franciszek po ukończeniu edukacji paryskiej podejmie studia prawnicze w Padwie. Tak też się stało i w 1591 roku nauka ta została uwieńczona stopniem doktora praw.
Wiele zabiegów kosztowało Franciszka odrzucenie wyjednanej przez ojca nominacji do senatu i wymówienie się od małżeństwa z bogatą jedynaczką. W jego sercu coraz bardziej dojrzewała bowiem świadomość powołania kapłańskiego. Zwierzył się z tej myśli swojej matce, a dobrym sprzymierzeńcem w przekonaniu pana de Boisy do tego projektu okazał się także jego stryjeczny brat – kanonik Ludwik de Sales. Ojcowską zgodę na święcenia kapłańskie syna miała wyjednać jego nominacja na prepozyta kapituły genewskiej. I tak 18 grudnia 1593 roku Franciszek otrzymał święcenia kapłańskie.
Czynność pospolita – kaznodziejstwo
Przed pierwszym kazaniem, jakie miał wygłosić, Franciszek przeżył tak wielką tremę, że aż nogi ugięły się pod nim i bał się podejść do kazalnicy. Dopiero żarliwa modlitwa pomogła mu przekroczyć lęk. Być może to doświadczenie sprawiło, że dokładał wszelkich starań, aby jego słowa były proste, serdeczne i żarliwe. Tym też zaczął zdobywać serca coraz większych rzesz słuchaczy. Misja kaznodziejska znalazła się w centrum jego działalności, co nie było typowe dla funkcji wysokiego dygnitarza kościelnego, jaką sprawował. Jego ojciec, obserwując tę „fanaberię”, w końcu nie wytrzymał i wypalił: „Prepozycie, zbyt często miewasz kazania. Nawet w dni powszechne słychać dzwony, a wszyscy powiadają: – To prepozyt będzie nauczał, i znowu prepozyt. Za moich czasów inaczej bywało. Kazania były rzadkie, ale za to jakież mądre i uczone! Mówiono w nich istne cuda! A ty robisz z tego taką pospolitą czynność, że twoje słowa w końcu wszystkim spowszednieją”. Franciszek jednak niezbyt przejął się tymi uwagami. Zbyt dobrze wiedział, że księdzem został nie po to, aby brylować na salonach i wygłaszać okazjonalne kazania dla popisania się własną erudycją i znajomością języków obcych, ale po to, by zdobywać dla Chrystusa jak najszerszą rzeszę wiernych. Sukces, jaki w tym względzie odniósł w Annecy, gdzie rezydował wygnany przez protestantów ze swojej stolicy biskup genewski, nie sprawił, że Franciszek spoczął na laurach. Coraz bardziej dojrzewało w nim pragnienie, aby przywrócić Genewę katolikom. Gdy okazało się, że książę Sabaudii Karol Emanuel I zażądał od biskupa misjonarzy, którzy głosiliby doktrynę katolicką wśród skalwinizowanego społeczeństwa prowincji Chablais, Franciszek i jego stryjeczny brat zgłosili się na ochotnika. Misja była niebezpieczna, dlatego książę chciał im przydzielić oddział wojska. Franciszek jednak sprzeciwił się temu, mówiąc: „Luter i Kalwin narzucili swoje herezje przy pomocy siły orężnej, my zaś zamierzamy wzorem apostołów uzbroić się wyłącznie w słowo!”.
Na wieść o tej decyzji pan de Boisy wybuchnął gniewem i odmówił synowi swojego błogosławieństwa. To jednak Franciszka nie powstrzymało. Wkrótce dotarł do Thonon, stolicy prowincji Chablais.
Miłość mocniejsza niż surowość
Swoją pracę w Thonon Franciszek zaczął od nawiązania kontaktu z tamtejszymi katolikami, których naliczył zaledwie czternastu. Byli to przeważnie cudzoziemcy, przebywającymi tam w celach handlowych. Dla nich zaczął odprawiać Mszę Świętą. Następnie zaczął obchodzić okoliczne wioski i nauczać wszystkich, którzy zechcieli go słuchać. Często mówił nawet do kilku osób, co wskazuje na fakt, że jego kaznodziejska droga nie była usłana różami. W miesiąc po przybyciu Franciszek napisał do biskupa Graniera: „Świeżo ogłoszono publiczny zakaz chodzenia na nasze nauki. Mieliśmy nadzieję, że sama ciekawość skłoni lud do słuchania kazań albo że może na dnie duszy tkwi jeszcze odrobina przywiązania do dawnej wiary. Niestety, jest inaczej, bo heretycy wymawiają się tym, że po wygaśnięciu traktatu Genewczycy i Berneńczycy będą prześladować jako odstępców tych wszystkich, którzy by uczęszczali na nasze kazania. Za to w prywatnych rozmowach przyznają pastorowie, że dowody, jakie czerpiemy z Pisma Świętego na poparcie naszej wiary, są słuszne i prawdziwe, nawet te, które dotyczą Przenajświętszego Sakramentu. To samo powtarzają inni. Niektórzy przychodzili nawet nas słuchać, ale się boją. Ufamy jednak, że przy cierpliwości ten mocarz zbrojny, który strzeże domu, będzie musiał w końcu ustąpić innemu, nierównie silniejszemu, to jest Panu naszemu, Jezusowi Chrystusowi”.
Cierpliwości młody misjonarz musiał rzeczywiście wykazać dużo. Wkrótce nadeszła wyjątkowo ostra zima, podczas której odmroził nogi. Sytuacja materialna również stawała się ciężka, bo książę, zajęty wojną, zapomniał o swoich misjonarzach. Franciszek rozważał nawet nauczenie się jakiegoś zawodu, aby wzorem św. Pawła własnymi rękami zarabiać na swoje utrzymanie, na szczęście z pomocą materialną przyszła mu matka, która w tajemnicy przed ojcem posłała synowi sługę. Do tego wszystkiego dochodziły jeszcze szykany ze strony władz Thonon i zamachy na jego życie. W trakcie pierwszego z nich broń zacięła się trzykrotnie i tylko dlatego misjonarz uszedł z życiem.
Skoro mało kto chciał go słuchać, Franciszek postanowił walczyć piórem. I tak powstały pisane żywym językiem jego „Księgi kontrowersji”, w których podejmował polemikę z podstawowymi tezami protestantyzmu. Ich czytelnicy stopniowo zaczęli przychodzić do autora na rozmowy, a z czasem zgromadziło się wokół niego sporo słuchaczy. Biskup, widząc pierwsze oznaki powodzenia misji, wkrótce przysłał Franciszkowi pomocników. Oni jednak zamiast pracować z nim w jedności, zaczęli słać na niego donosy. W jednym z nich zarzucali Franciszkowi, że „przemawia do heretyków jak pastor, a nie jak ksiądz. Zapomina się tak dalece, że nazywa ich swymi braćmi, co jest istnym zgorszeniem… Zbiegają się tłumnie, by słuchać tych jego mów o braterstwie i pieściwych słów, które łechcą im uszy. Na takie zarzuty Franciszek odpowiadał: Nigdy nie wypowiedziałem ostrych słów czy zarzutów, abym tego później nie pożałował. Jeśli miałem to szczęście, że udało mi się nawrócić kilku heretyków, tom zdobył ich jedynie słodyczą. Miłość bowiem nie tylko o wiele potężniej oddziałuje na dusze niż surowość, ale jest nawet mocniejsza od najcelniejszych argumentów”.
Już po trzech latach efekty misjonarskiej służby stały się widoczne, a po dziesięciu, gdy jako biskup wizytował tę prowincję, mógł stwierdzić: „Gdyśmy przybyli do Chablais, było tu najwyżej piętnastu katolików, dziś zaś zostało najwyżej piętnastu kalwinów”.
Ósmy sakrament kaznodziei
Biskup Granier docenił działania prepozyta i zapragnął, aby ten został jego biskupem pomocniczym. Młody sufragan mimo licznych obowiązków nie porzucił jednak swojej misji kaznodziejskiej. Podczas pobytu w sprawach administracyjnych w Paryżu został poproszony o wygłoszenie nauk wielkopostnych w kaplicy królewskiej. Spotkały się one z entuzjastycznym przyjęciem – po pierwsze z powodu braku odniesień do bieżącej polityki, co w tym czasie było w Paryżu nagminne, a po drugie dlatego, że twarde zasady katolicyzmu potrafił przekazać bez ostrych słów. Komentując wystąpienia biskupa Franciszka, paryski kardynał Duperron miał powiedzieć: „Jeżeli idzie o przekonania heretyków, to przywiedźcie ich wszystkich do mnie, poradzę sobie z nimi. Ale jeśli idzie o ich nawrócenie, to zaprowadźcie ich do Franciszka Salezego”.
Pobyt w Paryżu obfitował w liczne kontakty towarzyskie i duchowe. Franciszek został m.in. spowiednikiem pani Awarie. Mężatka ta odznaczała się głębokim życiem duchowym i podejmowała liczne inicjatywy, m.in. miała swój udział w sprowadzeniu do Francji, zreformowanych przez św. Teresę z Avila, karmelitanek. W ten sposób Franciszek po raz drugi (pierwszy był kontakt z własną matką) zetknął się z głęboką duchowością kobiecą, która ujawniła się nie w życiu zakonnym, ale w małżeństwie. Sprawiło to, że jego wizja duchowości coraz bardziej uwalniała się od ówczesnych stereotypów, głoszących, jakoby życie duchowe można było prowadzić jedynie w klasztorze. Wizja ta znalazła później odzwierciedlenie w jego dziele „Filotea”, w którym napisał: „Ci, którzy dotychczas pisali o pobożności, prawie wszyscy mieli na celu pouczanie osób żyjących z dala od świata albo przynajmniej nauczali pobożności prowadzącej do takiego zupełnego odosobnienia. Ja natomiast zamierzam zwrócić się do tych, którzy żyją w miastach, wśród rodziny, na dworach, którzy z powodu obranego sposobu życia są zmuszeni do prowadzenia na zewnątrz życia całkiem zwyczajnego”.
Sława Franciszka jako dobrego spowiednika szybko zaczęła się rozszerzać, toteż rosła liczba jego penitentek. Z czasem część z nich wstąpiło do zakonu wizytek, którego założycielem, wraz z Joanną de Chantal, był właśnie Franciszek Salezy.
W 1602 roku umarł biskup Granier i 41-letni wówczas Franciszek przejął po nim obowiązki ordynariusza Genewy. Nie zamieszkał jednak w okazałym pałacu, ale wynajął w kamienicy ciasne i słabo oświetlone mieszkanie, zaś za punkt honoru przyjął wypełnienie zaleceń Soboru Trydenckiego, dotyczących zakładania seminariów diecezjalnych (co mu się nie udało z powodu braku funduszy). Niemniej sam egzaminował kandydatów do kapłaństwa i dokładał wiele starań, aby otrzymali oni należyte wykształcenie. „Powiem wam – zwykł mawiać do swoich kleryków i księży – że kapłan powinien wystrzegać się nieuctwa niemal tyle samo, co grzechu, bo przez nieuctwo nie tylko siebie naraża na zgubę, lecz poniża i zniesławia cały stan kapłański. Błagam was, najdrożsi bracia, abyście całą duszą przykładali się do nauki. Wiedza to niejako ósmy sakrament duchowieństwa, a największe klęski spadły na Kościół dlatego tylko, że arka umiejętności nie spoczywała w rękach lewitów. Herezja dlatego dokonała wśród nas takich spustoszeń, że gnuśnieliśmy w bezczynności, ograniczaliśmy się tylko do odmawiania brewiarza, nie dbając o powiększenie zasobu wiedzy. Oto powód, dla którego heretycy zarzucają nam, że do dziś jeszcze nie potrafimy zrozumieć treści Pisma Świętego w jego istotnym znaczeniu”.
Biskup Franciszek nie pozostawiał misji kaznodziejskiej tylko w rękach swoich kapłanów. Na sercu nadal leżała mu formacja religijna jego diecezjan. Dla nich zaczął osobiście prowadzić w kościele katedralnym lekcje katechizmu, na które przybywały liczne rzecze słuchaczy. Wśród nich pojawiała się jego matka, wówczas już wdowa. Na jej widok biskup zwykł mawiać: „Pani matko, zawstydzacie mnie, gdy was widuję na moich lekcjach katechizmu, bo przecież wyście mnie go nauczyli”.
Franciszek Salezy jest patronem pisarzy, poetów i dziennikarzy. Jego wspomnienie obchodzimy 24 stycznia