Błogosławiony Albert Marvelli - 5 Październik
W 1930 r. przeniósł się z rodzicami i rodzeństwem do Rimini, gdzie zamieszkali w pobliżu ubogiej dzielnicy robotników i rybaków. W ich domu powstało coś w rodzaju centrum pomocy ubogim i cierpiącym. Albert podziwiał swoich rodziców, czemu dawał wyraz w swoim Dzienniku. O ojcu pisał: "Nigdy nie zapomnę przykładnego jego życia, przeżytego pogodnie i świątobliwie, również w chwilach bolesnych i większego niepokoju. Był chrześcijaninem w pełnym tego słowa znaczeniu, bez kompromisów, bez względów ludzkich, bez ostentacji". Z kolei matkę wspominał tak: "Matka, na podobieństwo Chrystusa, jest wszystkim dla wszystkich, względem członków rodziny, obcych i ubogich. Nikt, kto pukał do naszych drzwi, nie został odesłany z pustymi rękami. Również, kiedy nie może i oszczędza, zawsze coś znajdzie dla ubogich. Czasami, przekonując się osobiście o prawdziwej inwazji ubogich z wieloma potrzebami, nie wie, co ma czynić, ale nie chce ich odesłać pozbawionych ani pomocy materialnej, ani przede wszystkim duchowej".
Mając 12 lat Albert wstąpił do koła Akcji Katolickiej "Don Bosco" przy salezjańskim oratorium. Tam uczył się apostolstwa katolickiego. Chętnie uprawiał sport - kolarstwo, piłkę nożną, pływanie, tenis i wspinaczkę górską. Uważał, że sport pomaga mu pracować nad charakterem i przezwyciężać lenistwo. Najbardziej lubił jazdę na rowerze. Pokonywał nim dalekie odległości, jeżdżąc m.in. do Bolonii, Arezzo, Florencji.
Młodzieńcza wiara rozwijana pod okiem rodziców i animatorów z Akcji Katolickiej, w której działał aż do śmierci, dojrzewała, stając się jego drogą do świętości i aktem całkowitego zawierzenia Bogu. Tak o tym pisał w Dzienniku: "Wyznaczyłem sobie cel, żeby osiągnąć go, za wszelka cenę, z pomocą Boga. Cel wzniosły, wspaniały, cenny, upragniony od dawna, ale aż dotąd nigdy nie osiągnięty. Być świętym, apostołem, pracowitym, czystym, mocnym. Nie być leniwym ani przez chwilę. Może to jest zarozumiałość? Może wierzę, że jestem tak mocny, by to mi się powiodło? Och, Panie, wiesz o tym, że nic z siebie nie mogę. Jestem najnędzniejszym na tej ziemi. Ufam całkowicie w Twoją pomoc i z mej strony będę próbował ofiarować możliwie większe zaangażowanie. Chcę osiągnąć ten cel nie żeby być lepszym od innych, nie żeby patrzeć z pogardą na grzeszników, ale tylko dla Twojej większej chwały, by być pokornym sługą dusz, by doprowadzić je do Ciebie, by być jak św. Franciszek, uwielbiać Boga i czynić trochę dobra z pomocą niebiańskiej, tak bardzo dobrej, Dziewicy Maryi. (...) Mój program streszcza się w jednym słowie: święty".
Gdy Albert miał 15 lat, na zapalenie opon mózgowych zmarł jego ojciec. Starszy brat Adolfo był zmuszony opuścić Akademię Wojskową, by pomóc matce, ale i Albert starał się jej pomagać.
Ukończył gimnazjum, w którym uczył się bardzo dobrze. Był odpowiedzialny, obowiązkowy, wyróżniał się pobożnością i pielęgnowaniem cnót miłosierdzia, wielkoduszności, czystości, sprawiedliwości i przyjaźni wobec kolegów, wśród których był przyszły reżyser Federico Fellini. Dla wielu z tych chłopców był prawdziwym autorytetem.
Chciał się uczyć w Akademii Morskiej, ale nie został przyjęty z powodu słabego wzroku. W latach 1936-1941 studiował na wydziale inżynierii mechanicznej na uniwersytecie w Bolonii. Tam wstąpił do Federacji Włoskich Studentów Katolickich (F.U.C.I.), do której należał m.in. Aldo Moro (późniejszy premier Włoch).
Błogosławiony Albert Marvelli Po zakończeniu studiów pracował przez kilka miesięcy w fabryce Fiata w Turynie, ale w tym samym roku został powołany do służby wojskowej, najpierw w Trieście, a następnie - po przerwie - w Treviso. Miał dobry wpływ na żołnierzy, którzy przy nim wyzbyli się złych nawyków i złagodnieli. Na wojnie było też jego dwóch braci. W 1943 roku właśnie w Treviso dowiedział się, że jego młodszy brat Rafaello poległ na froncie rosyjskim. Po przejściu Włoch na stronę aliantów został zwolniony z wojska i we wrześniu 1943 roku wrócił do zniszczonego działaniami wojennymi Rimini.
W tym czasie rodzina Marvellich przeniosła się do miejscowości Vergiano, położonej niedaleko Rimini. Albert prawie dziesięć miesięcy od listopada 1943 r. do września 1944 r. pomagał rannym, chorym, głodnym i ewakuującym się mieszkańcom Rimini. Zaangażował się w działalność charytatywną. Odwiedzał najbardziej potrzebujących, pośredniczył w organizowaniu dla nich pomocy, otworzył kuchnię dla ubogich.
Na początku 1944 r. w obawie przed deportacją do Niemiec rozpoczął pracę w paramilitarnej niemieckiej organizacji "Todt", w czym pomogła mu znajomość języka niemieckiego. Nikt nie podejrzewał go w tym czasie o chęć kolaboracji z faszystami, bo dzięki przynależności do tej organizacji udało mu się ocalić wielu Włochów od zagłady w obozach koncentracyjnych i od deportacji do Niemiec. Nie bacząc na ryzyko, otwierał zapieczętowane wagony i wypuszczał więźniów na wolność. Sam jako świetnie wykształcony inżynier miał być wywieziony, ale pociąg, którym jechał, został ostrzelany, dlatego udało mu się zbiec.
Gdy we wrześniu 1944 r. front przybliżył się w okolice Rimini, jego rodzina wraz z mieszkańcami miasta schroniła się w neutralnej republice San Marino.
Po wyzwoleniu przez wojska alianckie Albert, mimo że nie należał do żadnej partii, został wybrany 23 września 1945 r. do Rady Komitetu Wyzwolenia, w której pełnił funkcję przewodniczącego komisji mieszkaniowej. Był odpowiedzialny za przydzielanie mieszkań w mieście zburzonym na skutek bombardowań. Założył też chrześcijańską spółdzielnię budowlaną i zatrudnił w niej wielu robotników. Włoska prowincja Emilia-Romania odróżniała się od innych, które były zarządzane przez partię komunistyczną.
Również w 1945 r. zapisał się do Demokracji Chrześcijańskiej. Traktował swoją działalność partyjną jako służbę. Pisał: "Lepiej jest służyć, aniżeli kazać sobie służyć. Jezus służy". Uważał, że działalność polityczna jest manifestacją przeżywanej wiary. Zawsze starał się pomagać ubogim. Wszystkich traktował jak braci i starał się im służyć zapominając o sobie. Powiedział kiedyś: "Całe moje życie jest przeniknięte miłością Boga, który przychodzi do mnie ze swym Ciałem i swą Duszą i przebóstwia całe moje ciało, moje myśli, czyny i słowa".
Albert z chęcią przyjął też powierzone mu przez biskupa misje organizowania uniwersytetu ludowego i przewodniczenia kościelnemu stowarzyszeniu "Laureaci Katoliccy", które zajmowało się realizacją dzieł miłosierdzia i chrystianizacją powojennej kultury. Uważał, że kulturę powinni byli tworzyć - obok intelektualistów - zwykli ludzie.
Latem 1946 r. miał ochotę założyć rodzinę, ale jego oświadczyny nie zostały przyjęte.
5 października 1946 r., gdy jechał rowerem na wiec wyborczy, potrąciła go wojskowa ciężarówka. Zmarł tego samego dnia, mając zaledwie 28 lat.
Pogrzeb odbył się trzy dni później, 8 października, w salezjańskim kościele w Rimini. Uczestniczyło w nim bardzo wielu ludzi reprezentujących różne stany społeczne. Ciało zmarłego Alberta pochowano na cmentarzu w Rimini. Na nagrobnej płycie umieszczono napis: "Albert Marvelli, robotnik Chrystusa".
Wierni z rodzinnej parafii otaczali szczególną czcią przedwcześnie zmarłego mężczyznę. Opinia o jego świętości szybko, za pośrednictwem środków masowego przekazu, przekroczyła granice miasta i diecezji. W 1949 r. ukazała się jego pierwsza biografia. 5 października 1974 r. trumna z jego ciałem została przeniesiona z cmentarza do obecnego miejsca pochówku w kościele św. Augustyna w Rimini.
Albert pozostawił po sobie wspomniany wyżej Dziennik, opublikowany kilka lat po jego śmierci. Pisał w nim spontanicznie i nieregularnie od śmierci swojego ojca w 1933 r. do 23 sierpnia 1946 r. W ciągu trzynastu lat zapisał zaledwie 57 stron. Ważniejsze od notatek było dla niego realne działanie i modlitwa, o czym świadczą jego słowa: "Gdzie nie dochodzi się z działaniem, przychodzę z modlitwą. Dzięki modlitwie mam do mojej dyspozycji wszechmoc Boga. (...) Modlitwa jest największym pocieszeniem we wszystkich pokusach, we wszystkich niebezpieczeństwach".
Napisał tam także swój program, któremu był wierny do końca życia. Jego punkty były następujące:
1.Rano modlitwa i, jeżeli to możliwe, rozmyślanie.
2.Codzienne nawiedzenie kościoła i, jeżeli to możliwe, przystąpienie do sakramentów. O, gdybym mógł codziennie przystąpić do Komunii świętej.
3.Codziennie odmówić różaniec.
4.W żadnym wypadku nie szukać okazji do złego.
5.Wieczorem modlitwa, rozmyślanie, rachunek sumienia.
6.Pokonać największe niedoskonałości: lenistwo, nieumiarkowanie w jedzeniu, niecierpliwość, ciekawość i inne.
7.W każdej trudności uciekać się do Jezusa. Jeżeli nie zachowam któregoś z tych punktów, nałożę sobie pokutę.
Beatyfikował go w Loreto św. Jan Paweł II pod koniec swojego pontyfikatu - 5 września 2004 r. Ojciec Święty powiedział o nim: "Dla Alberta Marvelliego, młodzieńca silnego i wolnego, wielkodusznego syna Akcji Katolickiej i Kościoła w Rimini, całe jego krótkie, trwające zaledwie dwadzieścia osiem lat życie było darem miłości ofiarowanym Jezusowi dla dobra braci. «Jezus objął mnie swoją łaską - pisał w swoim Dzienniku - widzę już tylko Jego, myślę jedynie o Nim». Albert uczynił codzienną Eucharystię centrum swojego życia. Z modlitwy czerpał natchnienie także do realizacji działalności politycznej, przekonany o tym, że w historii trzeba żyć w pełni jako dzieci Boże, aby przemienić ją w historię zbawienia. W trudnym okresie drugiej wojny światowej, która niosła śmierć, potęgując przemoc i okrutne cierpienia, błogosławiony Albert dbał o głębokie życie duchowe, z którego rodziła się miłość do Jezusa, prowadząca do tego, że nieustannie zapominał o sobie, biorąc na swe barki krzyż ubogich".